Tuesday 15 April 2014

Changes

Zdaję sobie sprawę, że prawie 40 stopni Celsjusza na plusie nie do końca kwalifikuje się jako wiosenna temperatura. Mój organizm jednak wciąż funkcjonuje według trybu polskiego, postanowiłam więc wprowadzić kilka "wiosennych" zmian, które uczynią moje życie w Delhi pełniejszym, a moje polskie życie po powrocie - łatwiejszym.

Zacznijmy od nawyków żywieniowych. Od ponad dwóch miesięcy nie wypiłam nawet kropli mleka (z wyjątkiem obchodów Holi, ale w tym wypadku jedynym faktem, o jakim powinniście wiedzieć jest to, że nie podniosłam się z łóżka przez kolejne dwa dni). Oczywiście kilka razy uległam pokusie zjedzenia lodów, ale to z czego jestem dumna to moja umiejętność picia czarnej kawy, której przed przyjazdem do Indii nie mogłam znieść.
Jako osoba z nietolerancją laktozy (o której dowiedziałam się całkiem niedawno) czuję się teraz znacznie lepiej - nie miewam przenikliwego bólu żołądka oraz mój brzuch jest znacznie bardziej płaski bez katowania go milionem ćwiczeń.
Jeśli zauważyliście u siebie podobne objawy - ciągle wzdęty brzuch/bóle brzucha po spożyciu mleka/opuchniętą twarz/inne objawy uprzykrzające normalne funkcjonowanie - polecam przejść się do alergologa.
Jeśli ja potrafię ograniczyć spożycie mleka do minimum to każdy potrafi :)

Kontynuując wątek nawyków żywieniowych - wbrew pozorom utrzymanie się na diecie w Indiach nie jest łatwą sprawą, a powiedziałabym wręcz, że decyzją nierozsądną. Wierzcie mi, nie jestem osobą, która wybrzydza - jedynym kulinarnym "przysmakiem", którym gardzę jest krupnik - nigdy nie mogłam zrozumieć, co ludzi podkusiło, aby przyrządzać tę zupę.
Z wyjątkiem krupniku jestem fanką KAŻDEGO jedzenia, a moim największym "guilty pleasure" są wszelkiego rodzaju fast-foody. Prawie rok temu - gdy zorientowałam się, że moja przemiana materii nie działa już tak dobrze jak w okresie liceum - postanowiłam przejść na dietę niskowęglowodanową i był to strzał w dziesiątkę. Przez dwa miesiące nie jadłam żadnych makaronów, pieczywa i ryżu, te produkty zastępowałam sobie ziemniakami, które jak się okazało, cechują się bardzo niskim poziomem węgli. Oczywiście unikałam też slodyczy, co w moim przypadku nie było zbyt trudne - postanowiłam nie popadać w skrajności i jadłam dużo owoców, żeby dostarczyć sobie jakichkolwiek cukrow.
Takim sposobem zrzuciłam prawie dwa kilogramy, które przede wszystkim zauważalne były w utracie centymentrów w strategicznych miejscach. Po miesiącu wspomnianej diety, kiedy już wyzbyłam się początkowej utraty energii, zaczęłam regularnie chodzić na siłownię i takim sposobem po koniec wakacji byłam już prawie zadowolona ze swojego ciała. Prawie, bo nigdy chyba nie osiągnę zadowolenia w stu procentach, ale nie postrzegam tego, jako coś negatywnego :) Grunt to pracować nad sobą, więc po dwóch miesiącach obijania się na licznych wycieczkach po Indiach, postanowiłam znowu ograniczać jedzenie białego pieczywa i słynnych indyjskich naanów, a do tego ćwiczyć każdego ranka.
No i co można ćwiczyć, mieszkając w Indiach? Oczywiście, jogę.
Znalazłam świetny tutorial bez zbędnych kadzidełek i mantr, postanowiłam więc podzielić się nim z Wami. Jeśli tylko macie trochę wolnego miejsca w pokoju lub dysponujecie balkonem, serdecznie polecam 30 days Yoga Challenge. Po kilku dniach zauważyłam, że moja postawa uległa znacznej poprawie, a w czwartym dniu udało mi się zrobić kilka pozycji bez palpitacji serca.
Jak tylko osiągnę level pro w moich ćwiczeniach podzielę się zdjęciami, póki co wolę swoich poczynań nie upubliczniać.
Oprócz tego kilka dni temu udałam się do salonu fryzjerskiego, gdzie spotkałam się z niespodziewanym profesjonalizmem i bardzo niską ceną :)
Moje włosy zostały wycieniowane szybko i dokładnie w taki sposób, jak chciałam. Jeśli kiedykolwiek zawitacie do Delhi na dłużej polecam salon fryzjerski Looks, a poniżej możecie zobaczyć moje nowe oblicze, które kosztowało mnie niespełna 40 zł :)


Oprócz przemiany zewnętrznej postanowiłam powalczyć z czymś, co umiejętnie utrudniało mi życie, a więc z chronicznym MARTWIENIEM SIĘ. Martwiłam się o swoją przyszłość po powrocie do Polski, o swoją pracę, o mieszkanie, o związek, o rodziców. Doszłam w końcu do wniosku, że są rzeczy, których zmienić się nie da, a nad innymi trzeba po prostu pracować, skupiając się na teraźniejszości zamiast wybiegać zbyt daleko w przyszłość. W tym podejściu pomogła mi książka How to stop worrying and start living, a którą poleciła mi przyjaciółka shenanigan-ska, której bloga serdecznie polecam (i nie dlatego, że jest moją znajomą). Nie myślcie sobie, że zachęcam Was do czytania jakiejś tajemnej księgi z mnóstwem bezmyślnych porad. Jeśli tylko martwicie się na zapas o każdą rzecz, zamiast po prostu wziąć sprawy w swoje ręce - ta książka z mnóstwem naukowych przykładów pomoże Wam przywrócić swoje życie do porządku. A jeśli chcecie dowiedzieć się o niej nieco więcej zanim zaczniecie czytać, zajrzyjcie tutaj oraz tutaj :)
No i przy okazji - szukam pracy od czerwca, więc jeśli wiecie cokolwiek na ten temat - give me a hint!

Udanych zmian!

2 comments:

  1. joga była super, a liscie obok jest ejszcze yoga for beginners ktora ogarnia duoz fajnych tipow :d jezdzilam po mojej nowej macie jak wariat, czas na lzy i pot zeby zeby ja wyrobic ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wierz mi, że też się ślizgam na balkonie przy 40 stopniach :D
      Dobrze, że się podoba!

      Delete